Zapiski z pandemii
Maria Tulisow
Wstęp
25 maja, po ponad dwumiesięcznej przerwie weszłam na podwórko, do którego przez ostatni rok jeździłam trzy razy w tygodniu. Jako animatorka społeczna zaczęłam pracować na Pradze Północ prawie dokładnie rok temu, w kwietniu, gdy zaczynały się strajki nauczycieli. Wówczas na podwórkach i placach zabaw od rana do nocy można było spotkać mnóstwo korzystających z tej nieoczekiwanej wolności dzieci w wieku szkolnym. Okres pandemii i w tym roku wymusił zamknięcie budynków szkolnych. W tym artykule chciałabym opowiedzieć o dziwnym okresie od zamknięcia szkół 12 marca do zakończenia roku szkolnego 26 czerwca, podczas którego zarówno ja, jak dzieci i rodzice musieliśmy przedefiniować swoją rzeczywistość.
W tekście skupię się na kilku wybranych problemach, które wypłynęły moim zdaniem podczas pandemii. Chcę również przedstawić taktyki dzieci radzenia sobie z wyjątkową dla nich sytuacją. Na koniec podsumuję wątki, korzystając z doświadczeń z dwóch okresów zawieszenia funkcjonowania szkół, tworzących klamrę dla mojego roku pracy z dziećmi.
Bez biurka
W czasie pandemii, gdy zajęcia szkolne przeniosły się na platformy internetowe, zaczęło się mówić o nierównych możliwościach dostępu do edukacji. W mojej pięcioosobowej grupce dzieci w domu tylko jednego chłopca był komputer. Dwie dziewczynki nie miały również telefonu, w dwóch domach nie było Internetu (na przykład udostępnianego z telefonu). Oczywiście te wyliczenia pokazują tylko, że taki problem występuje gdzieniegdzie, nie jest to reprezentatywna próba, jako że grupa jest bardzo mała, a stworzona została właśnie dla dzieci z utrudnionym startem. Jednakże wydaje mi się, że można się zastanowić tu nad tym, czym jest bieda i marginalizacja. Dodatki na dziecko (500+), coraz tańsze telefony i dostępność drogich marek odzieżowych na polskim rynku sprawiają, że stereotypowy obraz „biednego dziecka” – wychudzonego, w znoszonych ubraniach z jedynie kamykiem w kieszeni — dezaktualizuje się. Musimy zrozumieć, że dobry telefon, skarpetki Gucci, duży przenośny głośnik do puszczania muzyki i wielki telewizor w mieszkaniu wcale nie zaprzeczają „biedzie”, brakom materialnym, społecznym wykluczeniu, ograniczonym perspektywom. Jedna dziewczynka ma ogromny telewizor i Tik-Toka, ale do piątku będzie jeść po sąsiadach, bo dopiero wtedy mama dostanie 500+. Chłopak, który ma głośnik JBL i buty za 300 złotych, prawie nie zdał w tym roku z informatyki, ponieważ nie potrafił odrobić żadnych prac domowych, korzystając tylko z telefonu mamy.
Nazwałam ten fragment „bez biurka”, ponieważ wydaje mi się, że brak komputera był najmniejszym problemem dzieci „chodzących” do szkoły online. Nie był to również brak Internetu, który można było uzupełnić, doładowując konto na telefonie. Odniosłam wrażenie, że najtrudniejsze dla dzieci i ich rodzin było wygospodarowanie przestrzeni na szkolne zajęcia. Na skutek epidemii rodziny zostały zamknięte w bardzo małych mieszkankach, najczęściej składających się z jednego pokoju, kuchni i wnęki na łazienkę. Jeden lub dwóch dorosłych i kilkoro dzieci oraz pies musieli razem jakoś się znosić przez całe dnie, ponieważ wiele miejsc pracy zostało zamkniętych, a dzieci wymagały całodniowej opieki i wyrzeczeń. Prawa i podmiotowość dziecka zostały bowiem zawieszone na czas kwarantanny jako środki ostrożności, degradując je do poziomu nadprogramowych przywilejów. Pozbawione możliwości kontaktów z ważnymi dla siebie osobami, takimi jak przyjaciele czy partnerzy, osoby poniżej 18 roku życia nie mogły przez pewien czas nigdzie wychodzić bez towarzyszących im dorosłych, co miało swoje poważne konsekwencje zarówno dla dzieci i młodzieży, jak i dla opiekunów, a zapewne również ich domowych zwierząt, ale tym nie będę się tu zajmować. Po pierwsze, nieletni stracili możliwość intymnej chwili dla siebie, samotności, ucieczki od domowego zgiełku, ale i przemocy, czego konsekwencje niestety możemy przeczytać w najnowszych statystykach pracy linii zaufania dla dzieci doświadczających przemocy[1] Wiemy stąd, że ilość mailowych kontaktów wyraźnie zwiększyła się[2], jako że napięcie i stres w domu rosły, a dzieci będące szczególnie narażone na ich rozładowania nie mogły w bezpieczny sposób poinformować innych o swojej sytuacji, nie miały też przestrzeni, w której by zauważono ich potrzeby, czy potencjalne zagrożenie (np. szkoła, świetlica).
Po drugie, dzieci, których opiekunowie wychodzili na cały dzień do pracy, zostawały same, odizolowane od innych, często obarczone obowiązkiem zajmowania się młodszym rodzeństwem, które nie mogło pójść wtedy do przedszkola. Zauważyłam, że jest to częsta praktyka nawet w normalnym tygodniu szkolnym, jednak obowiązek uczęszczania do szkoły i utrzymania frekwencji wymusza w pewnym stopniu na rodzicach znajdowanie innych form opieki nad małymi dziećmi niż zostawianie ze starszym rodzeństwem. Podczas epidemii jednak przymus opiekowania się młodszymi dziećmi utrudniło niektórym uczniom uczestniczenie w lekcjach online.
Widzimy więc, że dziecko w okresie pandemii zostało jeszcze bardziej ubezwłasnowolnione, a przymus pozostania w jednym miejscu zagrażał bezpieczeństwu, ale i uniemożliwiał spełnianie podstawowych potrzeb do prywatności, a także udaremniał regularne uczestnictwo w zajęciach szkolnych. Możemy również zauważyć, że rodzice, także bardziej niż zwykle narażeni na stres, nie dostali od nikogo potrzebnego wsparcia, a nawet zostali obarczeni dodatkowymi obowiązkami, jak opieka nad dziećmi w ciągu dnia, szukanie źródeł utrzymania i wyżywienia. Większość rodziców ze środowiska, w którym pracuję, nie jest zatrudniona w ogóle, a jeśli jest, nie są to umowy o pracę lecz tak zwane „śmieciówki”, dlatego nie mogli liczyć na wsparcie pracodawcy[3]. Część z nich musiało stanąć też przed wyzwaniem przygotowywania posiłków dla tych dzieci, które nie otrzymywały ze szkół paczek żywnościowych (w zamian za obiady szkolne opłacane wcześniej przez szkoły lub organizowane przez OPS). Ze względu na zakaz wychodzenia bez dorosłych, rodzice musieli również przejąć obowiązki dzieci, takie jak robienie codziennych zakupów czy wyprowadzanie psa.
Wstyd
Zauważyłam, że dzieciom i rodzicom w tym czasie towarzyszyło uczucie, które jest bardzo trudne do przezwyciężenia – poczucie wstydu. Ukrywanie swojej niemocy czy braków doprowadziło niektórych uczniów i uczennice do bardzo dużych zaniedbań na gruncie szkolnym i nie tylko. Jeden z chłopców i jego rodzice, którym kilkukrotnie starałam się umożliwić naukę, odmawiali przyjęcia pomocy. Ostatecznie dopiero w kwietniu wychowawczyni w rozmowie ujawniła, że żadne prace domowe, które rzekomo chłopiec przesyłał, nie docierały do szkoły, również on sam nie pojawiał się na lekcjach (czemu szkoła nie zareagowała wcześniej? To inne pytanie), nikt nie odczytywał wiadomości na librusie. Okazało się, że w rodzinie owszem, na początku epidemii komputer był, ale przeprowadzka i kłopoty finansowe zmieniły ten stan rzeczy. Nikt nie chciał jednak przyznać się do zmian, jakie nastąpiły w ich życiu, chłopiec po prostu więc „zniknął” ze szkoły[4]. Gdy udało się załatwić dla nich nowy komputer, nie zniknął problem nieodczytywania wiadomości oraz nieobecności na zajęciach. Mama chłopca zupełnie nie potrafiła bowiem odnaleźć się, tak jak wielu innych rodziców i co gorsza, nauczycieli, w przestrzeni online. Uczeń zaś wstydził się uczestniczyć w zajęciach wymagających używania kamerki (i odsłaniania pomieszczenia, w którym się znajdował), odzywania się do innych dzieci, z którymi nie rozmawiał od miesiąca, konfrontowania się z wychowawczynią, z którą urwał kontakt.
Inny, wspomniany wcześniej chłopiec, nie mógł zrobić pracy domowej na informatykę, ponieważ nie posiadał komputera. Jednak pomimo gróźb nauczycielki o jedynce na koniec roku nie mógł się przemóc, by pójść do sąsiadów korzystających z wypożyczonego od naszego stowarzyszenia komputera. Dla chłopca oznaczało to przyznanie się do biedy i niższości. Nie wyobrażał sobie otrzymania pomocy od innej, biedniejszej jeszcze od niego rodziny. Ostatecznie razem poszliśmy do sąsiada, żeby wspólnie odrobić pracę domową i zaliczyć przedmiot. Jednak nie było to takie proste, ponieważ banalne z mojej i nauczycielki perspektywy zadanie było dla ucznia zupełnie niezrozumiałe. Wymagało pracy z programem Word – program przejrzysty dla mnie i zapewne większości dzieci korzystających na co dzień z komputera, jednak dla kogoś, kto styczność ze sprzętem ma tylko w szkole, nieczytelny. W obecnych czasach szybkiego postępu i szerokiego wykorzystania technologii, nieumiejętność posługiwania się komputerem pokazuje moim zdaniem nieudolność szkolnictwa, którego program skupia się na zmuszaniu dzieci do zapamiętywania informacji, nie zaś uczeniu ich naprawdę przydatnych, wymaganych wręcz na rynku pracy umiejętności.
Ten wniosek o ułomności systemu szkolnictwa podpieram też innymi obserwacjami z okresu pandemii, podczas którego pomagałam swoim podopiecznym w lekcjach. Doszłam do wniosku, że wszystkie dzieci miały problem z językiem angielskim, wynikające z faktu, że po prostu nie mogły liczyć na pomoc rodziców z tym przedmiotem (większość rodziców po prostu nie znała języka angielskiego). Problemy z nauką języka pokazują więc najwyraźniej, że szkoła wymaga wykonania dużej części pracy w domu, ignorując fakt, że część dzieci nie otrzyma w nim wsparcia, czy nawet przestrzeni do nauki. To prowadzi do pogłębiającego się rozstrzału między uczniami, gdzie część pochodząca z defaworyzowanych środowisk spada na margines klasowy, tracąc przy tym wiarę w siebie i w swoje możliwości oraz wpadając w schematy swojej „grupy środowiskowej”.
Nowe i stare kontakty
Poruszę teraz szczególnie interesujący dla mnie wątek relacji. Czas epidemii oznaczał restrykcje i kompromisy, które dotknęły boleśnie zarówno gospodarkę, jak i „zwykłych” ludzi. Myślę, że choć dużo słyszymy o tym na co dzień, zbyt mało mówimy o tym, jak wyglądają te zmiany dla osób poniżej 18 roku życia, dla „dzieci i młodzieży w wieku szkolnym”[5].
Izolacja sprawiła, że przez pierwszy miesiąc dzieci z „mojego” (badawczego) podwórka przesiadywały w domach u siebie nawzajem, urządzając nocowanki, jedząc razem i spędzając razem czas. Coraz cieplejsze dni kwietnia, przechodzącego w maj i czerwiec wypchnęły dzieci na zewnątrz, na podwórko w głębi kamienicy. Wyjście poza nie było przez znaczną część czasu zakazane dla większości z nich, ponieważ na początku obowiązywał zakaz samotnego wychodzenia z domu młodzieży poniżej 18, a potem 13 roku życia. Ta specyficzna sytuacja zmodyfikowała różne relacje między młodymi osobami, których cały świat nagle musiał ograniczyć się do jednego podwórka. Brak codziennego kontaktu na lekcjach, zakaz spotykania się z dala od domu, brak możliwości pisania i dzwonienia ze względu na puste konto na telefonie i brak Internetu sprawił, że na dalszy plan zeszły przyjaźnie szkolne, ustępując sąsiedzkim. Relacje w obrębie podwórka traktowane są w dużej mierze jako rodzinne (w niektórych przypadkach są rodzinne także w sensie genetycznym), zbędne więc wydawało się większości stosowanie do restrykcji. Interesujące, że wraz z zamknięciem szkół można było zaobserwować „migrację dziecięcą”. Niektóre dzieci przeniosły się do domów innych członków swojej rodziny, lub odwiedzało ich regularnie. Niektóre wyjeżdżały na działki. W rezultacie na podwórku pojawiła się nowa grupa dzieci, podczas gdy inne znikły. Co ciekawe, wszystkie te dzieci znałam, jako że dokładnie taki sam proces obserwowałam, choć nie byłam tego jeszcze aż tak świadoma, na samym początku swojej pracy, podczas strajków nauczycielskich.
Nowe – stare relacje odżyły. Dwóch chłopców z podwórka ponownie zaczęło spotykać się z dwiema dziewczynkami, które na czas epidemii przeniosły się, tak jak rok wcześniej, do wujka z tej samej kamienicy. Ten okres dla niektórych nie był jednak tak fortunny. Osoby, który tak jak inny z chłopców z mojej grupki miały szkolne dziewczyny lub chłopaków, wystawione były na próbę. Przywołam tu jedną z odbytych rozmów w dzień zakończenia szkoły (wszystkie imiona zmienione):
Bartek: mam dobry humor, bo widziałem dziś moją dziewczynę.
Ja: a widziałeś ją podczas koronawirusa?
Bartek: No właśnie nie, bo jej mama nie pozwala podczas wirusa jej się widywać, nie mógłbym jej przytulać ani całować.
Ja: a pisaliście?
Bartek: jak, skoro ona nawet telefonu nie używa. A nawet jeśli to jak?
Ja: No smsy..
Bartek: ale ja nie mam nic na koncie, nie mam z czego. To chyba tylko na Tik-Toku bym mógł.
Ja: a w szkole dziś mogłeś ją przytulić albo coś, czy mama była i nie pozwalała?
Bartek: No była mama.
Ja: a będziesz się widywał z nią w wakacje?
Bartek: No chyba nie, bo ten koronawirus.
Ja: Aha, to musi być strasznie trudne, nie wyobrażam sobie tak nie mieć kontaktu ze swoim chłopakiem.
Bartek: No, a my w ogóle zaczęliśmy być ze sobą.. kiedy przestaliśmy chodzić do szkoły?
Ja: jakoś w połowie marca chyba.
Bartek: No to my jakoś 19 marca zaczęliśmy być.
Warto tu zauważyć, że przepisy GIS podczas epidemii uwzględniały możliwość spotkania się z partnerem czy partnerką w ramach spełniania swoich podstawowych potrzeb. Zasady były jednak wyraźnie rozpisane pod kątem dorosłych i nie uwzględniały potrzeb nieletnich.
Zamknięcie/ Wolność
Podsumowując, chciałabym zwrócić uwagę na ciekawą parę sprzeczności zauważalną w pandemicznej codzienności. Z jednej strony więc dzieci są prawnie zamykane w domach i izolowane od osób spoza najbliższego otoczenia rodziny. Tracą kontakt z przyjaciółmi i znaczącymi dorosłym (nauczyciele, animatorki…), którzy mogliby zareagować i wesprzeć je w trudnej sytuacji. Ze względu na sytuację, zmuszeni są spędzać czas na małej przestrzeni w domu ze wszystkimi domownikami, ponieważ rodzeństwo nie może chodzić do placówek, zaś opiekunowie do pracy. Jeśli zaś dorośli wychodzą do pracy, zostają na cały dzień sami (czasem bez zapewnionego jedzenia), lub sami z młodszym rodzeństwem. Poczucie zamknięcia potęguje przymus wywiązywania się z zadań szkolnych, których wykonanie spada w pełni na ucznia i jego rodziców, nie zawsze obecnych lub kompetentnych do pomocy. Dzieci z nieuprzywilejowanych środowisk często są pozbawione sprzętu technologicznego, za pomocą którego po pierwsze mogłyby ułatwić sobie odrabianie lekcji, po drugie mogłyby bez przeszkód podtrzymywać kontakt ze światem zewnętrznym – brak wydłuża okres bez kontaktu, który trudno będzie im potem zatrzeć po powrocie do szkoły.
Z drugiej strony dzieci przestały dopasowywać swój dzień do szkoły i lekcji. Mogą pozwolić sobie na późne chodzenie spać, na przychodzenie do siebie na nocowanie. Ponieważ nie mają pełnych możliwości i motywacji oraz jednostki kontrolującej (rodzice są nieobecni, przymykają oko, nie potrafią obsługiwać librusa) nie muszą regularnie odrabiać lekcji i przesyłać prac. Ze względu na coraz ładniejszą pogodę i poluzowanie restrykcji, dzieci mogą od rana do nocy przesiadywać na podwórku, bawiąc się ze swoimi sąsiadami.
Wydaje mi się, że tę dychotomię dobrze pokazuje powtarzająca się codziennie w wielu domach sytuacja, w której opiekun przed wyjściem każe dziecku odrobić wszystkie lekcje i cały dzień się uczyć. Uczeń wykorzystuje nieobecność rodziców, grając na telefonie, siedząc na klatce ze znajomymi i oglądając telewizję. Wieczorem przekonuje dorosłego, że wypełnił wszystkie obowiązki i wiedząc, że prędzej czy później librus wyda jego kłamstwo, idzie spać, by na drugi dzień odegrać swoją rolę jeszcze raz. Codzienne krzyki dorosłego na nic się nie zdadzą, przyniosą skutek chwilowy, tak jak wysiłki dziecka. Będzie tak dopóki nie zmieni się system szkolnictwa, który oszukuje się co do swojej skuteczności.
Czy potrzebna nam szkoła?
Opierając się na swoich obserwacjach, dochodzę do wniosku, że dzieciom z którymi pracuję, potrzebna jest szkoła. A szkoła potrzebuje rewolucyjnej przemiany, mającej na celu zwiększenie swojej skuteczności w edukowaniu oraz wspieraniu WSZYSTKICH uczniów i uczennic.
Twierdzę z całym przekonaniem, że nauka przedmiotów w szkole powinna zostać całkowicie przedefiniowana. Trzeba położyć nacisk na rozwijanie umiejętności wyszukiwania, oceniania i analizowania informacji. Należy skupić się na budowaniu poczucia wartości uczniów i uczennic, by przygotować je do radzenia sobie ze stresem, do publicznych wystąpień i pracy w grupie. Trzeba podejść do dzieci jako osób, które odczuwają, mają swoje poczucie godności, odczuwają wstyd, dumę. Konieczne jest zauważenie, że dzieci, jak wszyscy, lepiej przyswajają wiedzę, która ich zaciekawi, ubrana jest w kontekst i jest aktualna do ich codzienności. Szkoła powinna uczyć szacunku – ale nie jednostronnego. Zobaczmy, że stawianie dziecka pod tablicą może źle wpływać na jego samopoczucie, wiązać się z dużym stresem i upokorzeniem przed ważnymi dla niego osobami. Jedna z dziewczynek z mojej grupy stresuje się czytaniem, nie oznacza to jednak moim zdaniem, wbrew temu co twierdzi jej nauczycielka, że nie powinna przejść do następnej klasy. Zamiast karać jedynką za to, że ktoś nie odrobił lekcji, musimy zastanowić się dlaczego jej nie ma. I nie jest to zadanie dla nauczycielki, lecz systemu edukacji, który powinien doprowadzić do ponownego rozpisania zadań szkoły. Widzę wartość szkoły w tym, że zapewnia dzieciom ciepłe posiłki, że daje grupę dorosłych i rówieśników spoza własnego podwórka. To przestrzeń, w której można rozszerzyć swoje horyzonty i nauczyć się nowych umiejętności, ale i w której można poćwiczyć współpracę. To też miejsce, w którym ktoś może zauważyć, że u kogoś dzieje się coś złego. Są to jednak aspekty szkoły przez nią marginalizowane, spychane do jednej godziny wychowawczej, która zazwyczaj i tak przeznaczana jest na dodatkową godzinę matematyki lub polskiego. Na razie więc nie widzę miejsca w szkole dla dzieci z „praskiego podwórka”, ponieważ czeka ich tam tylko dodatkowy stres i oczekiwania, których nie mogą spełnić[6]. To miejsce, w którym zawsze będą do tyłu, będą tymi „trudnymi” dzieciakami, którym stawia się dwójki z litości, miejsce, w którym reprodukuje się różnice społeczne. Szkoła dla osób z mojej grupy wygląda jak zafoliowane place zabaw podczas pandemii, marnuje swój potencjał. Mam nadzieję, że te doświadczenie z tych dwóch okresów zamknięcia dla uczniów budynków szkolnych przyniosą jakieś nowe rozwiązania. W poprzednim roku dla wielu uczniów przerwa była czasem beztroskich zabaw. Może szkoła wcale nie musi być tego przeciwieństwem? Może zabawa w berka, tworzenie miłych wspomnień i relacji daje w przyszłości więcej pozytywnych rezultatów niż znajomość Pana Tadeusza i piątka z klasówki? Oczywiście to ostatnie zdanie jest pewnym uproszczeniem i prowokacją, ale myślę, że może w nim zawierać się ważna myśl, która wymaga rozwinięcia przez kolejne pokolenia rządzących tym krajem.
[1] Według najnowszych badań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę „w czasie pandemii 27% dzieci i młodzieży doświadczyło krzywdzenia, 11% doświadczyło przemocy ze strony bliskiej osoby dorosłej, 10% doświadczyło wykorzystywania seksualnego (9% bez kontaktu fizycznego, 3% – z kontaktem fizycznym). 1 dziecko na 11 przyznało, że nie ma nikogo, kto mógłby zaoferować mu wsparcie w trudnej sytuacji…” (Nie milcz, gdy widzisz przemoc, [w:] Dajemy dzieciom siłę. Pandemia Przemocy, https://pandemiaprzemocy.fdds.pl/, dostęp 08.11.20.)
[2] Według raportów pogotowia „Niebieska Linia” w kwietniu 2020 przeprowadzono 1996 rozmów (z czego 2% dzwoniących to dzieci)- w 2019 roku było ich 1917. W kwietniu 2020 przesłano również 318 maili, czyli o 74% więcej w stosunku do poprzedniego miesiąca. W maju 2020 przesłano już aż 404 maile, czyli prawie 4 razy więcej w stosunku do maja 2019 (Podsumowanie pracy Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, [w:] Niebieska linia, http://www.niebieskalinia.info/index.php/badania-i-analizy/72-podsumowanie-pracy-ogolnopolskiego-pogotowia-dla-ofiar-przemocy-w-rodzinie-niebieska-linia, dostęp 08.11.20.;
- [3] Pytania i odpowiedzi, [w:] Koronawirus:informacje i zalecenia, https://www.gov.pl/web/koronawirus/pytania-i-odpowiedzi, dostęp 29.06.20.
[4] O „znikających” uczniach można przeczytać w artykule Tygodnika Powszechnego: Wilczyński, P. (22.06.20) Znikający uczniowie, Tygodnik Powszechny https://www.tygodnikpowszechny.pl/znikajacy-uczniowie-163790, dostęp 29.06.20.
[5] Przeczytać o tym można na przykład w artykule Tygodnika Powszechnego: Wilczyński, P. (29.06.20) Zespół stresu cyfrowego, Tygodnik Powszechny, https://www.tygodnikpowszechny.pl/zespol-stresu-cyfrowego-163872, dostęp 29.06.20.
[6] Przeczytać o tym można w innym artykule Tygodnika Powszechnego: Sadura, P., Wilczyński, P. (22.06.20) Zdalna szkoła dla wybranych, Tygodnik Powszechny, https://www.tygodnikpowszechny.pl/zdalna-szkola-dla-wybranych-163791, dostęp 29.06.20.